czwartek, 3 listopada 2011

Whatever happens in Vegas, stays in Vegas!

Jeśli w Ameryce jest kryzys to na pewno nie tam. Nie w Vegas. Tu wszystko gra, jak to w kasynie; brzęczy, jak to dźwięk wydawanych żetonów i pieniędzy; kusi jak skąpo ubrane tancerki w klubach. Kiedy patrzysz na to wszystko z Wieży Eiffle’a (a jakże!) zdajesz sobie sprawę, że jeśli łączna suma "zielonych" wydana w ciągu zaledwie 24 godzin na jednej ulicy – Las Vegas Strip – przypadkiem wpadnie na twoje konto, jesteś ustawiony do końca życia. I tylko tutejszy Sfinks spokojnie na to patrzy czarując ludzi w swym labiryncie doznań. Wie, że cokolwiek zdarzy się w Vegas, zostaje w Vegas.

Dzień odkrył fragment Manhattanu z Empire State Building na czele. Encyklopedyczna definicja – nowojorski wieżowiec, były największy budynek świata, jeden z siedmiu współczesnych cudów świata. To kopia. Jak wszystko tutaj. To odzwierciedla myślenie Amerykanów. Po co jechać do Nowego Jorku, jak mogę to mieć w Vegas? Dlaczego muszę podróżować do Egiptu skoro piramidę i Sfinksa mam na miejscu? Wreszcie, w jakim celu mam udać się do Francji, skoro romantyczną kolację z poznaną tu dopiero co piękną kobietą mogę zjeść na dachu tutejszej Wieży Eiffle’a?

Vegas to erotyczna mekka. Jeden z pierwszych wieczorów, pokój hotelowy, kilka ułożonych magazynów. Wśród ofert dla panów, znalazła się też pozycja w całości poświęcona chippendales. Tu nie ma ograniczeń. Chcieć to móc. Kilka bowiem pięter niżej na ulicy jeżdżące reklamy nawołują: "Zadzwoń, wybierz, w 20 minut jestem u ciebie". Jakby tego było mało, na chodnikach w niewielkiej od siebie odległości stoją ludzie rozdający ulotki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na wszystkich bez wyjątku znajdują się nagie kobiety. Na każdej inna.  Wystarczy kilka godzin, by stworzyć sobie nową, oryginalną tapetę w pokoju.

Zaledwie 24 godziny i wiesz, że z wydanej tu przez wszystkich sumy mógłbyś utrzymać się do końca życia...
Królestwo hazardu znajduje się w każdym hotelu tuż przy wejściu. Chcąc dostać się do recepcji należy najpierw przejść całe kasyno. Zaczyna się od jednorękiego bandyty, przy których zasiadają bogate emerytki z cygarem w ustach i nogą założoną na drugą nogę, kończy na stołach do pokera, blackjacka i ruletce. Rano, wieczór - pora jest tu bez znaczenia. Tu zegarki można wyrzucić albo sprzedać. Idąc do kasyna trzeba zadać sobie podstawowe pytanie: ile zamierzasz dziś przegrać? Dziesiątki ludzi musi ponieść porażkę, by ktoś zwyciężył. Gdzieś z sali słychać serię dźwięków podobnych do gongu zapowiadającego kolejną rundę bokserską na zmianę z gromkimi okrzykami i oklaskami. Ktoś wygrał. Nad stołem na elektronicznym komputerze wyświetla się kwota. 11 tysięcy baksów. Nieźle...  W następnym stoliku jegomość przy kości, w za ciasnej koszuli, początkowo rozluźnia krawat. Przegrał na oko ze 2 tysiące. Wzdycha, macha ręką jakby chciał powiedzieć, że nic się nie stało i idzie... do drugiego stołu. Nad jego głowami dwie tancerki w bikini tańczące w rytm muzyki, tuż obok nich telewizja i program informacyjny. Gdyby prezenter wiedział, co się dzieje tuż obok niego...

Wychodząc na zewnątrz, po dwóch stronach Stripu hotelowe atrakcje przykuwają uwagę turystów. Od godzin wieczornych średnio co 60 minut przy jednym z nich rozgrywa się 20-minutowy spektakl. Po jednej stronie piraci, po drugiej nimfy. Regularna bitwa z udziałem pirotechniki, muzyki, motywów tanecznych i kaskaderskich. Drugi zachęca pokazem fontann tańczących w rytm muzyki, kolejny jest zbudowany w stylu rzymskim. To tam swoje walki rozgrywał legendarny Mike Tyson, a regularnie koncertuje Celine Dion, Elton John, czy Rod Stewart. Jest i Wenecja z Placem Św. Marka, na którym można zjeść lody za 25 dolarów. Jest i sztuczne niebo oraz gondolierzy śpiewający dla zakochanych "O sole mio" za dodatkową opłatą. Obok wybuchy wulkanów, a chodnikiem między Hard Rock Cafe a sklepem Harleya Davidsona przechadza się kowboj na szczudłach wołając z południowym zacięciem "Welcome to Vegas". W tle oddany w grudniu ubiegłego roku hotel, w którym jeden z tańszych pokoi kosztuje w przeliczeniu 7 tysięcy złotych na dobę.

Tu przy każdej okazji kipi seksem. Trudno nie wydać fortuny w kasynie.
Nic jednak nie byłoby tu warte wydanego centa, gdyby nie ludzie. Na swej drodze spotkamy Shreka, bohaterów Toy Story, Spidermana, Myszkę Miki i Minnie oraz sobowtórów Elvisa Presleya. Można zrobić sobie zdjęcie, pewnie, ale za opłatą „co łaska”. Inaczej jest w przypadku płci pięknej. Przy hotelowym basenie słyszę jak pewien młody mężczyzna pyta przechodzącą piękną dziewczynę o zdjęcie, bo cudownie wygląda. Ta bez wahania się zgadza. Postanowiłem to sprawdzić i podejść do patrzącej co chwila w mą stronę ratowniczki niczym rodem ze Słonecznego Patrolu. - Nie mogę przejść obojętnie wobec twojej urody. Mogę mieć z tobą zdjęcie? - pytam, po czym dziewczyna ochoczo kiwnęła głową, ale nim ustawiła się do zdjęcia, wzięła kartkę i narysowała "I <3 U". Uśmiechnęła się do obiektywu aparatu. Pstryk. Gotowe.

W Vegas nie ma kryzysu. Są jedynie czarne plamy na nieskazitelnie białym płótnie wszechobecnego tu bogactwa. Tak jak ciężarna Jenna, która z rozbrajającą szczerością informuje, że nie chce jedzenia tylko uczciwej pracy i godnego zarobku. Po drugiej stronie Stripu siedzi Jeff i, jak mówi, od 10 lat w tym samym miejscu gra na gitarze klasycznej stare rock n’ rollowe kawałki. Jest tam z wyboru. - Tu zarobię więcej niż gdziekolwiek wokół - uważa. Inaczej pewnie myśli jeden z muzycznych zespołów dający koncert przy pobliskim hotelu, grając cover Aerosmith – Janie’s Got A Gun. Oni są wciąż młodzi, wciąż liczą na koncerty na wielkich stadionach, na spełnienie swojego amerykańskiego snu. Na przekór ekonomii, na przekór współczesności. Przy okazji mogą się tu świetnie zabawić, bo przecież nikt się o tym nie dowie.... Whatever happens in Vegas, stays in Vegas...

Kamil Turecki, Las Vegas, Nevada (14.09.11)