środa, 11 maja 2011

"Wojna to ryzyko i kawał historii do opowiedzenia" – rozmowa z Georgem Esperem, amerykańskim korespondentem wojennym z Wietnamu oraz Zatoki Perskiej

Widział naloty dywanowe. Zajrzał śmierci w oczy. Wie co to strach, ale przeżył, bo wojna go pociągała. W centrum wietnamskiej dżungli George Esper był świadkiem amerykańskiej porażki. W Zatoce Perskiej opisywał demonstrację militarnej potęgi Stanów Zjednoczonych. Jako wieloletni korespondent wojenny, w rozmowie ze „Stosunkami Międzynarodowymi” opowiada między innymi o trudach swojej pracy, wyjaśnia wątpliwości etyczne związane z dziennikarską pracą i opisuje zmiany w amerykańskim sposobie prowadzenia wojny. Wojny, która jednocześnie ekscytuje i przeraża.
  
Stosunki Międzynarodowe: Jakie cechy charakteru powinien posiadać korespondent wojenny? Co powinno się zrobić, by takim reporterem zostać?
George Esper: Odwaga, wytrzymałość, gotowość do pracy po nocach i poświęcenia, by móc żyć z dala od najbliższych. Przez dziesięć lat spędzonych w Wietnamie straciłem możliwość obserwacji całej dekady zmian kulturowych, które zachodziły w Stanach Zjednoczonych. By być korespondentem wojennym, musisz stopniowo polepszać swój warsztat. Zacząć pracę skromnie w małej gazecie lub na przykład w oddziale Associated Press w Pittsburghu. Ważne by zbierać doświadczenie na każdym możliwym polu – czy to w policji, polityce, czy w rządzie. Podstawy reportażu wojennego są jednak takie same jak w każdej innej relacji.

SM: Jaka jest Pana rola, jako reportera wojennego? Jak Pan ją postrzega? To misja, po prostu praca, którą trzeba wykonać, czy też spełnienie swoich ambicji i marzeń?
GE: Konflikty muszę relacjonować uczciwie i obiektywnie. To powołanie. Wojna nas pociąga, ponieważ jest ekscytująca i ryzykowna. To coś wielkiego, kawał historii do opowiedzenia. Przez lata moje komunikaty z Wietnamu były na pierwszych stronach setek gazet na całym świecie, dlatego zgadzam się też ze stwierdzeniem, że to również spełnienie własnych ambicji. Raporty z wojen przyniosły mi wielkie uznanie i zaszczyty.
 
SM: Czy można się przyzwyczaić do echa wojen – krzyku, płaczu, krwi, czy śmierci? Czy to w ogóle możliwe, by trzymać nerwy na wodzy i pozostać niewrażliwym na to, co się dzieje wokół? A może trzeba wręcz odwrotnie? Jak Pan radził sobie z tymi emocjami w swoich reportażach?
GE: Tak, można przywyknąć, dlatego że widzi się to codziennie i wiadomo, że właśnie tego należy się spodziewać każdego kolejnego dnia. Trzeba pozostać spokojnym, całkowicie odciąć się od brutalności wojny i skupić na zdawaniu relacji. Reporter radzi sobie z tym wiedząc, że konflikt zbrojny nie jest czymś w rodzaju środka odkażającego. Mimo to, nie było łatwo. Widziałem kałuże krwi, chodziłem po drogach i bałem się broni. Zginęło 75 dziennikarzy. Wśród nich byli moi przyjaciele. Ja miałem szczęście…

 Cały wywiad przeczytasz na stronie portalu "Stosunki Międzynarodowe"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz